piątek, 2 grudnia 2011

Ruda w podróży

Dziś nie będzie przepisu tylko trochę refleksji i parę zdjęć. Tak tak uczę się obsługi aparatu cyfrowego i ci co mnie znają to wiedzą jak zapierałam się przed "syfrówką". Jakiś czas temu znajomi namówili mnie na wariacką eskapadę do Londynu. Nie byłam tam jeszcze więc czemu nie. Nie powiem im bliżej było wylotu tym więcej było przeciw.... moje złe samopoczucie, finanse (moja szarańcza namówiła mnie na dość kosztowny prezent dla moich rodziców na święta), choroba pani Janki. Gotowa byłam zrezygnować z tej kilkudziesięciogodzinnej eskapady do królowej Elżbiety. Młodsza latorośl wyczuła mój nastrój i zadecydowała : lecisz bez gadania trzeba poznawać nowe miejsca. No i poleciałam.....

ten widok był bezcenny :)
Mimo dość wietrznej pogody Londyn bardzo mi sie spodobał. Mimo tłumów ludzi nie odczuwałam jakiegoś pośpiechu, nerwowości, nikt nie wściekał się nie trąbił stojąc w gigantycznych korkach.

Najbardziej chyba zaskoczyły mnie takie widoki:
to coś za mną kwitnie a jest 27 listopada 2011r.
A tu pytanie do was: co to jest? Owoce są fioletowe.
No i te szare wiewiórki :

Z wrażenia nie chciało mi się jeść, tylko bym chodziła i oglądała i podziwiała... dekoracje świąteczne. W Londynie miałam wrażenie że jest 22 grudnia tyle dekoracji, a w katedrze św. Pawła to był nawet koncert kolęd...
Moi współtowarzysze w końcu zarządzili, że trzeba nakarmić nasze ciała i dać odpocząć nogom. Padło na CHINA BAR w Chinatown. Jest to jeden z wielu barów w Soho gdzie płacisz określoną kwotę i przez godzinę możesz jeść dowoli tylko za napoje się płaci oddzielnie. Dania są podane w formie ciepłego szwedzkiego bufetu. Było różnorodnie, kolorowo i pysznie.... :) siedząc tam i jedząc mimo wszystko chiński fast food zastanawialiśmy się czy podobnie działające bary w Polsce miały by rację bytu no i oczywiście jaka powinna być w nich kuchnia... polska czy azjatycka.
Po obfitym posiłku ruszyliśmy na dalsze zwiedzanie i poszukiwanie drobnych upominków dla najbliższych. Przy okazji nabyłam barwniki spożywcze - jak znalazł do barwienia makaroników. Udało mi się również nabyć tematyczną, metalową puszkę- w sam raz do przechowywania świątecznych ciasteczek.
W nocy powrót na lotnisko i po kilku godzinach powrót do Polski.
Budząc się w poniedziałek we własnym łóżku myślałam czy to sen był czy jawa.... Dzięki zdjęciom wiem , że jawa. Wiem też że chętnie tam wrócę..... 

3 komentarze:

  1. No prosze... :) Jeszcze cie czeka taki sam obiad w Bcn :) I tutaj mozna siedziec ile wlezie, a nie tam godzine :) Fakt, napoje tez sa oddzielnie...
    Jeszcze jakbys to jedno zdjecie ''postawila na nogi'' to by bylo ok :) Ale nie bede sie czepial :)
    Pozdrawiam cieplo. Nie wiem, co u mnie kwitnie, ale w poludnie mam temperature 20 stopni C. Plus 20 stopni :)
    O fioletowym sie nie wypowiadam. A Londyn mnie nie pociaga... Ale coz... :)
    I tak pojedziemy do Paryza... :)

    OdpowiedzUsuń
  2. W Pryżu byłam lata temu z exem ;)ale chętnie pojadę- do Londynu też wrócę a co :))

    OdpowiedzUsuń
  3. Nieźle się szlajasz w tym roku po świecie. U słusznie.
    A w Paryżu i z owsa nie zrobią ryżu, tak mawiał mój Dziadek. Też miał rację. Pozdrawiam.
    WESOŁYCH ŚWIĄT.

    OdpowiedzUsuń